każda stopa
przenosiła cię w zachwyt
szczyt
był tylko przystankiem
szlak
prowadził do szlaku
myśl niosła przez Bieszczad
jak powracające ptaki
i milkła
w powszechnych trawach połonin
usiądź wędrowcze
niespokojny
przy nasiczańskim potoku
usiądź w ciszę
i powtórz za mną
zaprawdę
powiadam wam wszystkim
wielkim jest Ten
który
umieścił tu Biesy i Czady
i nas
niepokornych
Ryszard Szociński
Cóż mogę dodać do tego wiersza, jest wymowny. Bieszczady pokochałam miłością nastoletniej duszy , wędrującej z plecakiem z braćmi harcerzami, mieszkającej na wakacjach , przez kilka lat z rzędu w stanicy, taplającej się w bieszczadzkim błocie , moknącej w bieszczadzkim deszczu i spoglądającej na dymiące góry. Przemierzyłam wtedy chyba każdy szlak i wertepy ze ścieżkami nigdy nie oznaczonymi, byłam na samym końcu worka bieszczadzkiego szukając grobu hrabiny, byłam w ciemnej głuszy gdzie odnajdywaliśmy ślady dawnych osad, gdzie śpiewaliśmy piosenki o naszych kochanych , dzikich Bieszczadach. Wtedy byli tylko osadnicy i harcerze, bo któż inny wytrzymałby trudy dzikiej przyrody, brak sklepów, ( jak były gdzieś ,to tylko w chałupie jakiegoś gospodarza, gdzie chleb przywożono dwa razy w tygodniu). Tak wędrując po kilka dni po wertepach tachaliśmy zaopatrzenie ze sobą , namioty i wszystko inne niezbędne do przetrwania. Młodość jak wiadomo ma swoje prawa.
Potem wpadałam do kochanych Bieszczad co kilka lat, widziałam jak się zmieniają, zapominając powoli to co kiedyś widziałam, to co kiedyś przeżyłam, tylko przyjaciół z tamtych lat pozostawiłam w sercu, i choć nie mam zdjęć to oni wryli się mocno w mojej pamięci i pozostaną tam ciągle młodzi i niepokorni.
A dziś, no cóż.............jest troszkę inaczej, wygodniej. Są miejsca noclegowe o wysokim standardzie, są sklepy, są busy i każdy może przemierzyć nie jeden szlak, zachęcam, góry się nie zmieniły i nadal kuszą swoją urodą. Najlepiej wybrać się wtedy ,kiedy nie ma tłumu turystów, napawać się ciszą i szumem traw na połoninach.
Miałam tylko jeden dzień, ale wykorzystałam go co do minuty. Raniutko wyjechaliśmy z Przemyśla, a już o 9.30 rzuciliśmy torby na kwaterze , ubraliśmy solidne buty i wyruszyliśmy na szlak. Mozolnie pnąc się w górę przez łąki , potem las, wyszliśmy na przełęcz pod Tarnicą ( trwa to około 2 godz. ślamazarnym krokiem). Darowaliśmy sobie sam szczyt Tarnicy na której już byłam wielokrotnie, bojąc się że burza może nas dorwać na otwartej przestrzeni, wyruszyliśmy w kierunku Krzemienia, potem minęliśmy Kopę Bukowską i wdrapaliśmy się na Halicz. Droga od Tarnicy do Halicza mało męcząca, umożliwia zachwycanie się panoramą Bieszczad z każdej strony, napawa ciszą przerywaną jedynie szumem wiatru i traw na połoninach oraz przepięknym śpiewem ptaków, szkoda że nie mogłam tego nagrać i wstawić jako tło do zdjęć.
Na Haliczu zrobiłam sobie przerwę, trochę relaksu , zamiarem moim było zakosztować słońca, z nadzieją że promienie jego nie odbiją się tym razem od mojej alabastrowej skóry. Nie rozczarowałam się , wieczorem wróciłam spieczona jak świnka Pigi. Spotkaliśmy tam grupę niesamowicie hałaśliwej młodzieży i szybko oddaliliśmy się od owej grupki, pozytywną stroną tego spotkania było to że szli w odwrotnym kierunku a my z nadzieją że przepłoszyli wszystką zwierzynę w okolicy razem z misiami ruszyliśmy dalej przez Rozsypaniec na Przełęcz Bukowską .
I wszystko by było piękne gdyby nie powrotna droga, ciągnie się przez dwie godziny niemiłosiernie w chaszczach przez które nic nie widać, ciągnie się w nieskończoność a na dodatek za plecami słychać było pomrukiwanie burzy. Na spotkanie z piorunami nie miałam ochoty więc przyspieszyliśmy kroku i udało nam się powrócić na kwaterę przed burzą po 6 godzinach marszu.
Jeżeli ktoś się wybiera na tę trasę , radzę przemierzyć ją tak jak opisywałam. Przewodniki czasami piszą że łatwiej pokonać ją w odwrotnym kierunku, ja nie polecam. Po marszu przez niekończącą się nieciekawą drogę trzeba wdrapywać się ciągle pod górę aż na sam Halicz. Polecam trasę według mojego opisu. To jeziorko to jedyna ciekawa rzecz na przestrzeni dwugodzinnego marszu.
Połoniny są tak piękne, trasa jest tak cudowna że warto było znowu odświeżyć starą znajomość, i znowu zakochać się w Biesach i Czadach, każdy trud i pot wylany wart jest kontemplacji widoków na szczycie, spełniło się moje niewielkie marzenie.
Ciekawe kto dotarł do końca mojej opowieści.
Pozdrawiam cieplutko.